Szwajcaria i Niemcy ekspresem.

Czasami jest tak, że nie można sobie pozwolić na kolejny urlop w roku. Wtedy idealnym rozwiązaniem jest wypad weekendowy. Taki wypad postanowiliśmy sobie zrobić w ostatni weekend września. Postawiliśmy na odwiedziny u naszych zachodnich sąsiadów- Niemców i graniczących z nimi Szwajcarów.
Wyruszyliśmy w piątek wieczorem, a naszym pierwszym punktem podróży była Szwajcaria. Konkretniej Wodospad Rheinfall. Jest on wyjątkowy, ponieważ jest największym wodospadem w Europie pod względem przepływu wody. Co więcej położony jest na rzece Ren, w miejscowości Neuhausen am Rheinfall. Okolica jest piękna, bo szwajcarskiego krajobrazu dopełnia typowo szwajcarski zamek Laufen (krajobraz jak z obrazka).
Wodospad ma wysokość 23 m.

Byliśmy ciekawi, czy rzeczywiście jest po co jechać ponad tysiąc kilometrów, czy może jest on lekko przereklamowany. Po przyjeździe czekało nas małe rozczarowanie- mgła. Byliśmy na tyle wcześnie, że widoki były mocno ograniczone. Trochę mnie to zniechęciło. Byłam zawiedziona.

Na szczęście pogoda okazała się łaskawa i zaczęła nam sprzyjać i naszym oczom, wodospad ukazał się w całej okazałości.
Do wodospadu wchodzimy przez bramę zamku, który dziś jest restauracją. Potem schodzimy kamiennymi schodkami coraz niżej w dół. Co jakiś czas możemy podziwiać wodospad ze specjalnie przygotowanych platform. Na żywo wodospad robi o wiele większe wrażenie, niż na zdjęciach. Idąc cały czas w dół dochodzimy do przystani łódek, którymi możemy popłynąć po Renie. Mamy tu kilka opcji do wyboru. Pierwsza to przeprawienie się na drugą stronę rzeki, skąd możemy dalej pieszo udać się wzdłuż brzegu Renu aż do mostu kolejowego i nim wrócić do zamku. Druga to 30- minutowy rejs po Renie, w czasie którego podpłyniemy pod sam wodospad i będziemy mogli podziwiać go z bliska. Trzecią opcją i równocześnie tą, którą my wybraliśmy jest opcja wypłynięcia pod skałki, usytuowana na środku rzeki, w samym centrum spływającego wodospadu. Tam łódka nas wysadza, a my możemy wejść kamiennymi schodkami na górę skały, gdzie jest przygotowany mały taras widokowy. Widoki stamtąd roztaczają się cudowne i z całą pewnością warto się tam udać. Koszt takiej przeprawy to ok. 9 euro za osobę.
Dalej udaliśmy się pieszo brzegiem Renu do zamku. Spacer ten wolnym tempem, z wieloma przystankami na zdjęcia zajął nam ok 45 minut. Okolica jest naprawdę tak urokliwa, że nie sposób się nie zatrzymywać co chwila na zdjęcia, a przygotowane w tych celach platformy widokowe tylko ułatwiają stworzenie fantastycznych ujęć.

Niestety nigdzie w okolicy nie udało nam się kupić słynnego szwajcarskiego Emmentalera, ani potrawy, z której słyną Szwajcarzy, czyli founde serowego. Być może, żeby zjeść tą potrawę trzeba by było zagłębić się dalej, w głąb kraju.

Tymczasem po wizycie nad Renem, skierowaliśmy swe kroki z powrotem ku naszym zachodnim sąsiadom i pojechaliśmy na wyspę Mainau. Wyspa ta leży na jeziorze Bodeńskim i cała jest ogrodem botanicznym. Największe wrażenie zrobiła na nas motylarnia, która była dość spora i mieszkało w niej naprawdę wiele gatunków motyli. Co więcej motyle wcale nie bały się ludzi. Siadały na rękach, głowach i kurtkach.




Oprócz motyli w motylarni mogliśmy podziwiać całe mnóstwo różnych egzotycznych roślin, a także różne gatunki żółwi i papugi.
Oprócz motylarni na tej wyspie obejrzeć możemy uprawę winorośli, rosarium, mnóstwo pięknych kwiatów i roślin, rosnących tu dzięki swoistemu mikroklimatowi.
Na koniec wycieczki odwiedziliśmy niemieckie miasto Konstancję, które także leży nad jeziorem Bodeńskim. Miasto to słynie z jedynego soboru jaki się odbył na północ od Alp oraz wsławiło się tym, że spalono tu na stosie Jana Husa, czeskiego reformatora.



Miło zaskoczyła nas kawiarnia na uliczce prowadzącej do katedry widocznej na zdjęciu powyżej. Już z założenia bowiem wszystkie kawy, jak i wszystkie potrawy tam serwowane podawane były z mlekiem sojowym. Duży plus za to, bo niestety Polska ciągle jest w tyle za zachodem jeśli chodzi o kwestię wyboru dań wegetariańskich/ wegańskich. W Niemczech nawet na festynie, na rynku w Konstancji można było wybrać opcję tostów wegetariańskich.
Wycieczkę zakończyliśmy zakupami niemieckiego piwa, którego oczywiście nie mogło zabraknąć w dorobku alkoholowym mojego męża.
Wypad weekendowy uważamy za bardzo udany. Szwajcaria nas urzekła, niemieckiego miasteczko również nam się podobało. Pewnie kiedyś wrócimy, by zwiedzić resztę tych dwóch krajów.

Komentarze